To mógłby być niesamowity film, gdyby stworzono go w bardziej klasycznej konwencji, jak "Spacer po linie". Może to kwestia oczekiwań, ja oczekiwałem klasycznego biograficznego filmu o królu muzyki, a dostałem karykaturalnego Toma Hanksa i 2,5 godzinny zwiastun, jak zbitka krótkich filmików z internetu i rap.
Jeżeli komuś taka bardzo osobliwa forma odpowiada, to pewnie bawił się świetnie. Jako wielki fan muzyki Elvisa byłem smutny i zażenowany.