Cały problem w tym, że optymistyczny rozwój akcji pod koniec filmu jest tak
nieprawdziwy, że żadna próba uprawdopodobnienia TAKIEGO happy endu, całkowicie
sprzecznego z dynamiką i charakterem choroby alkoholowej, z prawidłowościami ludzkiej
psychiki, nie jest w stanie ocalić pierwszego wrażenia "wybitności" dzieła.Wybitna
kreacja Ray'a Millanda.
Przykra prawda. Film byłby wybitny, ale koniec definitywnie przekreśla szanse określenia go tym mianem. A szkoda. Jednak za całą resztę i tak wysoką notę dać warto.
SPOJLER!
Kwestia zakończenia to sprawa umowna. Wiadomo, że udana próba samobójcza nie miałaby by szans przejścia na taśmę celuloidową w latach 40 i to jeszcze w Hollywood. Mimo wszystko Wilder obronił się zręcznie. Może i Milland (świetny w swojej roli!!!) nabrał nieznośnego optymizmu , ale warto zwrócić uwagę na ostatnie ujęcie. Jest identycznie jak początkowe. Mamy kompozycję klamrową, bardziej po ludzku jego ponure przygody mogą znów zatoczyć koło. Rzecz jasna może to być tylko próba przypomnienia alkoholowych wyczynów w celu napisania książki, jednak dla mnie zakończenie w tym dziele jest jak kij. Ma dwa końce.
Jest w tym finale pewien dysonans, ale zważywszy na rok produkcji i kraj, w jakim powstało - i tak jest to znakomite kino. Zresztą nieźle korespondujące z późniejszą "Pętlą" Hassa. Tak czy inaczej - warto zobaczyć oba.
Niestety film widziałem tylko raz - z 15 lat temu w cyklu prezentowanym przez Zygmunta Kałużyńskiego i Tomasza Raczka. Nawiązując do tego, co tutaj napisaliście, wydaje mi się, że optymistyczny koniec mógł być narzucony przez wytwórnię. W tamtych czasach pesymistyczne finały w filmach nie były zbyt mile widziane przez producentów.
Co do końcówki, to macie tutaj racje. Wiadomo, że bardziej przekonujące w filmie byłoby samobójstwo, ale jak zauważył przedmówca te pesymistyczne zakończenia nie były zbyt mile widziane przez producentów i po prostu coś takiego by nie przeszło. Moim zdaniem zasłużony Oscar za rolę pierwszoplanową. Ogólnie dobry pomysł pokazania trudnej rzeczywistości alkoholika. Z tego co oglądałem jeśli chodzi o filmy z lat 40, to nie przypominam sobie, by główny wątek był właśnie temu poświęcony. Jak dla mnie kino wybitne.
Podobna nieprawdziwość choroby alkoholowej jest w Locie. Główny bohater jest tam narkomanem i alkoholikiem, wykręca numer typowy dla osób uzależnionych i nagle przed komisją, która go przesłuchuje odnośnie wypadku ulega cudownej przemianie moralnej do której dojście normalnie zajmuje alkoholikom kilkanaście lat.
I o ile w filmie z lat 40 można to wybaczyć, to w filmie z 2012 roku jest to niewybaczalny krok w kierunku łatwej komercyjności, kosztem walorów psychologicznych.
A może to pozorny happy end? Ja go raczej tak widzę... To chwila okłamywania się, że będzie już dobrze... Ale nie sposób zapomnieć słów doktora z oddziału dla alkoholików: "wrócisz tu"...